Nie mam pojęcia czemu szef się zgodził na coś
takiego. W ogóle nie rozumiem czemu mielibyśmy przyjmować rozkazy od wiedźmy,
która od tak po prostu pewnego dnia weszła do naszej kryjówki.
Jesteśmy bandą
wilków grasującą na Granicy, między równinami Białej Grani od południa,
śnieżnymi wzgórzami Zimowej Twierdzy, i w końcu bagnami Hjalmaarch od zachodu. No może nie wilków, chociaż te bydlaki mamy wymalowane na
tarczach. Jesteśmy bandytami, i to nie byle jakimi, bo napawać lękiem okolicznych
mieszkańców to żaden wyczyn, natomiast jeśli czują do ciebie respekt inni
bandyci, a imperialni i gromowładni wolą wam już schodzić z drogi to mocna
pozycja. Nawet ci przeklęci Thalmorczycy omijają nasze tereny. Dlatego tym
bardziej nie rozumiem jak to się stało. Na początku myślałem, że ta kobieta
zgubiła się na bagnach i czysty przypadek doprowadził ją do naszej kryjówki.
Ale nie wyglądała ani na bezradną ani zagubioną. Wręcz przeciwnie, jej pewne
siebie spojrzenie i krzywy uśmiech od razu wzbudziły we mnie niechęć.
Wartownikom powiedziała, że chce spotkać się z hersztem. Na początku obaj
parsknęli śmiechem, ale moment później wymienili szybkie spojrzenia. Absolutnie
nikt nie znał miejsca naszego nowego pobytu, a ci którzy mogli coś powiedzieć
gryźli piach. Dodała, że ma do zaoferowania coś czego nikt inny nam nie da. Na
początku chyba wszystkim przyszło na myśl to samo, co zauważyłem po
uśmieszkach. Ale pewnikiem nie o to chodziło, bo nadal stała z tym parszywym,
pewnym siebie wyrazem twarzy.
Aż za dobrze wiedzieliśmy, że szef - Hrodnar
Stalowe Ramię - to bezlitosny sukinsyn, a chociaż był sprawiedliwy i z zasadami
to jednak każdy kto miał odwagę zrobić coś przeciw niemu kończył z poderżniętym
gardłem. Mieliśmy pewność, że ta kobieta będzie dla niego co najwyżej chwilową
rozrywką, bo co takiego może zaoferować?
Nie powiem, ale w końcu pożarła nas ciekawość
(gdyby nas wtedy Talos ostrzegł...) i wartownicy posłali mnie po kogoś, więc
szybko sprowadziłem dwóch naszych. Początkowo narastało we mnie
podekscytowanie, ale kiedy mnie mijała, prowadzona przez towarzyszy, poczułem
coś czego nie potrafię nazwać. To coś było... straszne... oślizgłe... jak czerw
pełznący po trupie. Przez moment zaschło mi w gardle kiedy nagle ocknąłem się i
zrozumiałem, że się w nią gapię. Prowadzona przez dwóch rosłych, doświadczonych
wojowników wyglądała jakby nie przejmowała się nimi, jakby... nie stanowili dla
niej żadnej przeszkody czy groźby. Na Talosa. Dopiero teraz to zrozumiałem,
bałem się jej chociaż nie wiedziałem czemu. Miałem złe przeczucia wobec tej
wiedźmy z ładną buźką. Kiedy otrząsnąłem się postanowiłem, że pójdę za nimi,
tak na wszelki wypadek.
Mijaliśmy kamienne korytarze, groty i innych towarzyszy
z zainteresowaniem oglądającymi się za niepożądanym gościem. Jednym słowem
kluczyliśmy po krętych korytarzach naszej nory, aż w końcu dotarliśmy do
jedynego miejsca z prowizorycznymi drzwiami. Do jaskini szefa.
- To tutaj. - wychrypiał jeden z przewodników
i stanął za nią z założonymi rękoma.
W razie jakichkolwiek wątpliwości wyraźnie
dał kobiecie do zrozumienia, że nie ma drogi odwrotu. Jednak ta zdecydowanym
ruchem pchnęła drzwi i weszła do środka. Mężczyźni jeszcze przez chwilę stali
niezdecydowani, ale zdając sobie wreszcie sprawę, że jeśli Hrodnar się dowie,
że próbują podsłuchiwać... Zrezygnowani wrócili do swojego poprzedniego
miejsca, gdzie grali w kości przy okazji żłopiąc miód.
Niepostrzeżenie
podkradłem się pod drzwi i stanąłem we wnęce gdzie nie docierało światło
pochodni. Przez długi czas słychać było tylko odgłos ścierania stali na
kamieniu szlifierskim. Szef swoim zwyczajem pewnie ostrzył kolejną broń
testując cierpliwość swojego gościa. Oceniał. W końcu usłyszałem jej głos, ale
przez ten przeklęty hałas nie zrozumiałem ani słowa. Przysunąłem się nieco
bliżej, a słuch wytężyłem do granic możliwości i w końcu zacząłem coś
wychwytywać.
-Mam coś na czym może ci zależeć.
-Jeśli to nie złoto, ułaskawienie od Jarlów
albo łby tych parszywców z jaskini Płonącego Zmierzchu, to nie masz nic co
mógłbym chcieć.
-Trwa wojna, a nikt nie rodzi się bandytą.
Zastanów się dobrze...
Przez długi czas nikt się nie odzywał chociaż
kamień szlifierski nadal nieznośnie ścierał ostrze. W końcu nawet i to ustało.
Nagle rozległ się metaliczny huk. Z duszą na ramieniu wcisnąłem się z powrotem
we wnękę i wstrzymałem oddech. To brzmiało jakby cała zbrojownia się zawaliła, a nie byłoby to
takie całkiem niemożliwe biorąc pod uwagę, że tam właśnie się znajdowała. Ci
którzy znajdowali się najbliżej momentalnie wparowali do jaskini. Wypuszczając
powietrze wcisnąłem się między nich i zobaczyłem wściekłego szefa wpatrującego
się w kobietę jakby miał ją zaraz poćwiartować. Jego pusta ręka była wycelowana
w przewrócone stojaki, na których wcześniej wisiały miecze i topory, teraz
leżące na ziemi. Musiał czymś rzucić.
- Nie wierzę ci... - powiedział Hrodnar z niedowierzaniem w głosie
- Wyjść. - rzucił w naszym kierunku nie odwracając głowy.
Wiedźma stała spokojnie z wyczekującym
wyrazem twarzy. Sytuacja nie wyglądała groźnie, chociaż obraz tak wzburzonego
szefa nie należał do codzienności. Wycofaliśmy się po cichu zamykając za sobą
drzwi.
Tym razem poszedłem razem z towarzyszami, nie zamierzałem dalej
prowokować losu. Usiedliśmy we trójkę przy stole wracając do gry. Ormvard -
stary weteran ze szramami na policzku (pamiątką po walce z niedźwiedziem) i
burzą rudych kudłów porastających tak łeb i szczękę, że mógł śmiało straszyć
dzieciaki. Alof - świetny kompan do bijatyki, bo chociaż żylaste ciało mogło
się wydawać słabe to jednak siła drzemiąca w nim przyprawiała pozostałych o zazdrosny
podziw. I ja - Soren - najbardziej przebiegły i niewidzialny bandyta w Skyrim.
Czemu niewidzialny? Mając taki wygląda jak ja ludzie odwracają wzrok i nie chcą
mieć ze mną nic wspólnego. Dlatego też towarzysze mówią na mnie ślizgacz.
Niecierpliwiłem się już. Skończyliśmy grać w
kości, opróżniliśmy trzy kolejne butelki, a ona tam nadal siedziała. Kiedy
zaczynałem się martwić o szefa, a przez łepetynę zaczęły przelatywać złe myśli,
nagle drzwi się otworzyły. Wyszła ona. Niestety nie mogłem wyczytać z jej
twarzy niczego, więc doszedłem do wniosku, że szef odmówił.
-Odprowadźcie ją do wyjścia.
Z jaskini dobiegł nas głos Hrodnara.
Zdziwiliśmy się, ale rozkaz wykonaliśmy. Coś jednak musiało być na rzeczy, bo w
przeciwnym wypadku moglibyśmy się zająć kobietą. Cały czas miałem na nią oko.
Wyglądała na zamyśloną i nieobecną. Coś planowała. Widziałem to w jej oczach. Nieprzyjemne
dreszcze przeszły mnie po całym ciele. Ta kobieta, najlepiej, żeby poszła stąd
jak najszybciej i nigdy nie wracała. Takie było moje zdanie. W końcu opuściła
naszą kryjówkę.
-Nie będę za nią tęsknić. - stwierdził Alof z
założonymi rękoma.
-Ja za to będę tęsknić za niewykorzystaną
okazją. - skrzywił się Ormvard z żalem obserwując oddalającą się samotną
sylwetkę.
Z dedykacją dla Forsaken, dzięki której wzięłam się za pisanie i Mei, której twórczość mnie zmotywowała :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz