poniedziałek, 23 grudnia 2013

Rozdział II Wyprawa bez wyjaśnień


    O tej porze promienie słońca skrzyły się na świeżym śniegu przypominając miniaturowe diamenty. I chociaż czasem zimny wiatr strącał z gałęzi świerków czapy, to jednak południe okazało się całkiem rześkie i przyjemne. Przyjemne dla kogoś kto całe życie spędził w Skyrim. Czyli dla grupy nordów, których teraz kolumna niezmordowanie podążała przez zaspy pnąc się u podnóża wzgórz.
Ich różnorodne uzbrojenie od razu mówiło, że są albo najemnikami albo bandytami. Jedni mieli na sobie skórzane zbroje z żelaznymi karwaszami czy naramiennikami. Inni na stalowe kirysy mieli zarzucone futrzane pledy lub tarcze, ktoś miał na sobie nawet złotą  zbroję elfiej roboty. Przy bokach można było zobaczyć miecze, topory, przez ramiona przewieszone gdzieniegdzie łuki, jeden mężczyzna przy pasie miał przyczepioną kuszę. Tylko pojedyncze osoby o słusznej posturze niosły na plecach dwuręczne bronie, które pod dotykiem słońca niebezpiecznie lśniły.
Nagle gdzieś niedaleko spadła kolejna czapa płosząc sarny. W powietrzu rozniósł się trzepot skrzydeł uciekających ptaków. Ze wschodu nadciągnęły pierzaste chmury zacieniając przez chwilę cały leśny krajobraz. Mężczyźni szli pod górę, nie tracąc czujności.
- Długo jeszcze? - z końca kolumny zapytał zasapany chłopak.
      -Stul pysk i do przodu - odparował idący za nim brodacz.
      Inny fuknął niezadowolony pod nosem, ale po chwili szedł znów wpatrzony w plecy towarzysza.

        ***   
    Wiedziałem, żeby nie brać z nami Gundlara, ale czy ktokolwiek mnie słuchał? Oczywiście, że nie, bo po co w ogóle zwracać uwagę na niewidzialnego Sorena? Ta cała wyprawa mnie denerwuje. Nie dość, że idziemy od rana to jeszcze nawet żaden z nas nie wie po co idziemy. No może tylko szef wie. Ale do tej pory nic nam nie powiedział. Od momentu kiedy ta wiedźma opuściła naszą kryjówkę Hrodnar zachowywał się jakby rzucił na kolana co najmniej pół Skyrim. Nie mógł usiedzieć na miejscu, a raz to nawet zniknął na 7 dni. Oczywiście nikomu nie powiedział gdzie był ani co robił, ale miał do tego prawo, no i nie zostawił nas samych sobie. Przez ten czas pod butem trzymał nas Alorn. Sadystyczny chciwiec, który, gdyby nie polecenie szefa to już dawno gniłby pod ziemią - z chęcią byśmy go zarżnęli. Ten łajdak nigdy nie będzie miał u nas posłuchu, nie to co Hrodnar. To on nas zebrał do kupy, to dzięki niemu staliśmy się postrachem regionu. To on planuje i za jego przyczyną zdobywamy co chcemy. Dał nam cel i miejsce. I chociaż znał każdego z nas dobrze, to my o nim wiedzieliśmy niewiele. Ale nie było potrzeby, ufaliśmy mu, jego zawziętości w walce i sprytowi. Nigdy nas nie zawiódł jako przywódca. Więc nawet gdyby kazał nam iść na pustynię Alikrów to najwyraźniej był w tym jakiś dobrze przemyślany cel. A skoro ostatnimi czasy tak się zachowywał to znak, że gra była warta świeczki i chociaż póki co denerwuje mnie droga, to ekscytuje mnie myśl o tym co nas czeka na końcu.
  ***


    Obłoki w końcu popłynęły dalej ustępując miejsca słońcu. Mężczyźni pomimo zmęczenia posuwali się nadal do przodu wychodząc z przerzedzającego się lasu. Wspięli się na wzgórze mijając coraz większe kamienie, a w końcu głazy. Spomiędzy skał wyłonił się cel ich wyprawy - ciężkie, czarne wrota zatopione w masywnej ścianie budowli. Starożytnym grobowcu. I najwyraźniej ktoś przed nim czekał, czekał na kogoś... czekał na nich. Z daleka można było zauważyć dwie postaci opatulone w futra. Jedna niczym posąg wyczekująco spoglądała w ich kierunku, druga siedziała skulona na głazie. Hrodnar jakby nie czując ciężaru drogi jaką przeszedł wraz z grupą energicznie podszedł do stojącej osoby.
- Nie mogłam się was doczekać.
      ***
To był głos tej wiedźmy. Rozpoznałbym go nawet z drugiego końca Skyrim. A więc jednak szef zgodził się na jej propozycję? Niech będzie. Bo chociaż w tamtym momencie naszło mnie nieprzyejmne uczucie wątpliwości to jednak postawiłem wszystko na jedną kartę. To coś naprawdę musiało być warte świeczki.  


Na dziś mały rozdział, w zasadzie nie ruszający akcją do przodu, ale potrzebny do właściwego wprowadzenia kolejnego etapu.
Przede wszystkim z dedykacją dla Siostry - za motywację, wsparcie i wierne śledzenie moich niecnych poczynań :D 
Mały, bo mały ale prezent pod choinkę, a druga część prezentu tak jak mówiłam jeszcze przed nowym rokiem ;)

Udanych Świąt :)

niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział I Propozycja nie do odrzucenia...




      Nie mam pojęcia czemu szef się zgodził na coś takiego. W ogóle nie rozumiem czemu mielibyśmy przyjmować rozkazy od wiedźmy, która od tak po prostu pewnego dnia weszła do naszej kryjówki. 
Jesteśmy bandą wilków grasującą na Granicy, między równinami Białej Grani od południa, śnieżnymi wzgórzami Zimowej Twierdzy, i w końcu bagnami Hjalmaarch od zachodu. No może nie wilków, chociaż te bydlaki mamy wymalowane na tarczach. Jesteśmy bandytami, i to nie byle jakimi, bo napawać lękiem okolicznych mieszkańców to żaden wyczyn, natomiast jeśli czują do ciebie respekt inni bandyci, a imperialni i gromowładni wolą wam już schodzić z drogi to mocna pozycja. Nawet ci przeklęci Thalmorczycy omijają nasze tereny. Dlatego tym bardziej nie rozumiem jak to się stało. Na początku myślałem, że ta kobieta zgubiła się na bagnach i czysty przypadek doprowadził ją do naszej kryjówki. Ale nie wyglądała ani na bezradną ani zagubioną. Wręcz przeciwnie, jej pewne siebie spojrzenie i  krzywy uśmiech  od razu wzbudziły we mnie niechęć. Wartownikom powiedziała, że chce spotkać się z hersztem. Na początku obaj parsknęli śmiechem, ale moment później wymienili szybkie spojrzenia. Absolutnie nikt nie znał miejsca naszego nowego pobytu, a ci którzy mogli coś powiedzieć gryźli piach. Dodała, że ma do zaoferowania coś czego nikt inny nam nie da. Na początku chyba wszystkim przyszło na myśl to samo, co zauważyłem po uśmieszkach. Ale pewnikiem nie o to chodziło, bo nadal stała z tym parszywym, pewnym siebie wyrazem twarzy. 
Aż za dobrze wiedzieliśmy, że szef - Hrodnar Stalowe Ramię - to bezlitosny sukinsyn, a chociaż był sprawiedliwy i z zasadami to jednak każdy kto miał odwagę zrobić coś przeciw niemu kończył z poderżniętym gardłem. Mieliśmy pewność, że ta kobieta będzie dla niego co najwyżej chwilową rozrywką, bo co takiego może zaoferować? 
Nie powiem, ale w końcu pożarła nas ciekawość (gdyby nas wtedy Talos ostrzegł...) i wartownicy posłali mnie po kogoś, więc szybko sprowadziłem dwóch naszych. Początkowo narastało we mnie podekscytowanie, ale kiedy mnie mijała, prowadzona przez towarzyszy, poczułem coś czego nie potrafię nazwać. To coś było... straszne... oślizgłe... jak czerw pełznący po trupie. Przez moment zaschło mi w gardle kiedy nagle ocknąłem się i zrozumiałem, że się w nią gapię. Prowadzona przez dwóch rosłych, doświadczonych wojowników wyglądała jakby nie przejmowała się nimi, jakby... nie stanowili dla niej żadnej przeszkody czy groźby. Na Talosa. Dopiero teraz to zrozumiałem, bałem się jej chociaż nie wiedziałem czemu. Miałem złe przeczucia wobec tej wiedźmy z ładną buźką. Kiedy otrząsnąłem się postanowiłem, że pójdę za nimi, tak na wszelki wypadek. 
Mijaliśmy kamienne korytarze, groty i innych towarzyszy z zainteresowaniem oglądającymi się za niepożądanym gościem. Jednym słowem kluczyliśmy po krętych korytarzach naszej nory, aż w końcu dotarliśmy do jedynego miejsca z prowizorycznymi drzwiami. Do jaskini szefa.

- To tutaj. - wychrypiał jeden z przewodników i stanął za nią z założonymi rękoma. 

W razie jakichkolwiek wątpliwości wyraźnie dał kobiecie do zrozumienia, że nie ma drogi odwrotu. Jednak ta zdecydowanym ruchem pchnęła drzwi i weszła do środka. Mężczyźni jeszcze przez chwilę stali niezdecydowani, ale zdając sobie wreszcie sprawę, że jeśli Hrodnar się dowie, że próbują podsłuchiwać... Zrezygnowani wrócili do swojego poprzedniego miejsca, gdzie grali w kości przy okazji żłopiąc miód.

Niepostrzeżenie podkradłem się pod drzwi i stanąłem we wnęce gdzie nie docierało światło pochodni. Przez długi czas słychać było tylko odgłos ścierania stali na kamieniu szlifierskim. Szef swoim zwyczajem pewnie ostrzył kolejną broń testując cierpliwość swojego gościa. Oceniał. W końcu usłyszałem jej głos, ale przez ten przeklęty hałas nie zrozumiałem ani słowa. Przysunąłem się nieco bliżej, a słuch wytężyłem do granic możliwości i w końcu zacząłem coś wychwytywać.

-Mam coś na czym może ci zależeć.
-Jeśli to nie złoto, ułaskawienie od Jarlów albo łby tych parszywców z jaskini Płonącego Zmierzchu, to nie masz nic co mógłbym chcieć.
-Trwa wojna, a nikt nie rodzi się bandytą. Zastanów się dobrze...
Przez długi czas nikt się nie odzywał chociaż kamień szlifierski nadal nieznośnie ścierał ostrze. W końcu nawet i to ustało. Nagle rozległ się metaliczny huk. Z duszą na ramieniu wcisnąłem się z powrotem we wnękę i wstrzymałem oddech. To brzmiało jakby cała zbrojownia się zawaliła, a nie byłoby to takie całkiem niemożliwe biorąc pod uwagę, że tam właśnie się znajdowała. Ci którzy znajdowali się najbliżej momentalnie wparowali do jaskini. Wypuszczając powietrze wcisnąłem się między nich i zobaczyłem wściekłego szefa wpatrującego się w kobietę jakby miał ją zaraz poćwiartować. Jego pusta ręka była wycelowana w przewrócone stojaki, na których wcześniej wisiały miecze i topory, teraz leżące na ziemi. Musiał czymś rzucić.
- Nie wierzę ci... - powiedział Hrodnar z niedowierzaniem w głosie - Wyjść. - rzucił w naszym kierunku nie odwracając głowy.
Wiedźma stała spokojnie z wyczekującym wyrazem twarzy. Sytuacja nie wyglądała groźnie, chociaż obraz tak wzburzonego szefa nie należał do codzienności. Wycofaliśmy się po cichu zamykając za sobą drzwi. 
Tym razem poszedłem razem z towarzyszami, nie zamierzałem dalej prowokować losu. Usiedliśmy we trójkę przy stole wracając do gry. Ormvard - stary weteran ze szramami na policzku (pamiątką po walce z niedźwiedziem) i burzą rudych kudłów porastających tak łeb i szczękę, że mógł śmiało straszyć dzieciaki. Alof - świetny kompan do bijatyki, bo chociaż żylaste ciało mogło się wydawać słabe to jednak siła drzemiąca w nim przyprawiała pozostałych o zazdrosny podziw. I ja - Soren - najbardziej przebiegły i niewidzialny bandyta w Skyrim. Czemu niewidzialny? Mając taki wygląda jak ja ludzie odwracają wzrok i nie chcą mieć ze mną nic wspólnego. Dlatego też towarzysze mówią na mnie ślizgacz.
Niecierpliwiłem się już. Skończyliśmy grać w kości, opróżniliśmy trzy kolejne butelki, a ona tam nadal siedziała. Kiedy zaczynałem się martwić o szefa, a przez łepetynę zaczęły przelatywać złe myśli, nagle drzwi się otworzyły. Wyszła ona. Niestety nie mogłem wyczytać z jej twarzy niczego, więc doszedłem do wniosku, że szef odmówił.
-Odprowadźcie ją do wyjścia.
Z jaskini dobiegł nas głos Hrodnara. Zdziwiliśmy się, ale rozkaz wykonaliśmy. Coś jednak musiało być na rzeczy, bo w przeciwnym wypadku moglibyśmy się zająć kobietą. Cały czas miałem na nią oko. Wyglądała na zamyśloną i nieobecną. Coś planowała. Widziałem to w jej oczach. Nieprzyjemne dreszcze przeszły mnie po całym ciele. Ta kobieta, najlepiej, żeby poszła stąd jak najszybciej i nigdy nie wracała. Takie było moje zdanie. W końcu opuściła naszą kryjówkę.
-Nie będę za nią tęsknić. - stwierdził Alof z założonymi rękoma.
-Ja za to będę tęsknić za niewykorzystaną okazją. - skrzywił się Ormvard z żalem obserwując oddalającą się samotną sylwetkę.
  
Z dedykacją dla Forsaken, dzięki której wzięłam się za pisanie i Mei, której twórczość mnie zmotywowała :)

środa, 27 listopada 2013

Prolog


Soundtrack: http://w810.wrzuta.pl/audio/3vaTNybBTcQ/naruto_shippuuden_-_nightfall
(muzykę proszę otwierać w osobnym oknie!)


      Przegrali. Dopiero w tym momencie stało się to oczywiste. Krew pobratymców Kjorna wsiąkała w zaśnieżone wybrzeże Skyrim. Jednak polegli nie byliby Nordami gdyby nie pociągnęli ze sobą swoich wrogów. Wiele trupów zaścielało pole bitwy. Jedni w ostatnich chwilach życia klęli swój los z twarzą wykrzywioną frustracją, drudzy z dumą zaciskali szczęki by godnie przyjąć śmiertelny cios, a inni błagając o litość rzucili broń, która dołączyła do reszty zakrwawionego oręża wbitego w śnieg lub rozrzuconego w chaosie. 
Kjorn leżał ranny widząc powiększającą się kałużę krwi. Swojej krwi. Był nieludzko wykończony, a każdy kolejny oddech sprawiał ból. Leżąc na brzuchu widział dookoła poległych i wrogów otaczających pierścieniem ostatnich Nordów. Przez chwilę Kjorn zobaczył jeszcze swojego brata załamującego się pod gradem ciosów. Moment później z jego ciała wystawały trzy włócznie, a on klęczał z twarzą wzniesioną ku błękitnemu niebu. Coś mówił, ale Kjorn już nie był w stanie nic usłyszeć. Nawet okrzyku zwycięstwa wydanego z piersi wrogów nad stygnącymi ciałami pobratymców umierającego. Świat zasłoniła ciemność.